Powoli, trochę od niechcenia zwijamy żagle… przełączamy tryb
z wolnego na zajęty , z beztroski na troskę, z urlopu na pracę (…”mama idzie
do pracy, tata idzie do pracy i ja idę popracować w przedszkolu…”)
Pierwszy tydzień Mauryckowej pracy za nami – jeszcze nie
składa wypowiedzenia – ale bywa ,że jest blisko… szczególnie rano…
Cóż - dajemy sobie
czas – to najlepsze, co możemy sobie w tym momencie ofiarować, oprócz tego mnóstwo
rozmów... i kiedy już wszystko sobie wyjaśniliśmy i czujemy , że nie ma równych i równiejszych
– to pojawia się kolejne: ale dlaczego?...i od nowa…
…spokojnie – mamy czas…
Znaczy się ja mam go coraz mniej – kurczy się jak szpinak na
patelni – ale na to muszę znaleźć czas – to priorytet!
Miejmy nadzieję, że port który wybraliśmy sprawi, że za „chwilę”
poczujemy się w nim jak w domu…
Dziękujemy za trzymane kciuki :)
Matko, jak ja Was lubię!!! Uwielbiam Twoje teksty - pełne mądrości, cierpliwości, radości, przecudne zdjęcia, a wraz z nimi najpiękniejszy i najszczerszy uśmiech Maurycego! Wasze posty sprawiają, że i mi uśmiech mimochodem pojawia się na twarzy! Dziękuję Wam bardzo za to!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci imienniczko :))) Sprawiłaś że mierzę więcej :))) Pozdrawiamy ciepło :)))
UsuńOj ale cudnie było! świetna wyprawa
OdpowiedzUsuńDziadzia + żagle i świat może nie istnieć :)))
UsuńKocham takie kiolorowe kadry:)))))
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam gdy można je robić ;))) na szczęście wrzesień sobie przypomniał o słoneczku :))
Usuń